Wiecie jak zacząłem biegać? Michał, który namówił mnie do kupienia moich pierwszych biegowych butów, kupił mi w prezencie taką małą pchełkę do buta Nike Plus, która zapakowana była razem z czujnikiem, który trzeba było podłączyć do iPoda (tu musiałem chwilę pomyśleć do czego, bo w zasadzie to już teraz to chyba używa się tylko słów iPhone i iPad :)). Tak naprawdę nic innego, jak krokomierz, który licząc kroki wysyła sygnał do ipoda, a ten po prostu zlicza i mówi mniej więcej ile przebiegłem. Na początku mojego biegania, wybierałem zawsze tę samą trasę – biegłem sobie taką pętelkę, która wg wskazań tego mojego krokomierza miała 5km.
Nie powiem – mega mnie to motywowało, bo gdy dobiegałem to słyszałem – WOW … GREAT JOB, WOW YOU DID IT AGAIN, i takie tam, ale nie zwracałem wtedy w ogolę uwagi na to jakim tempem biegnę (bo nie miałem jak patrzeć na zegarek, którego nie miałem :)). Jedyne co wiedziałem, to, to, że co pół kilometra mój iPod mówił mi, że kolejny dystans za mną, a moja średnia prędkość jest taka i taka. I tak biegałem sobie te moje piątki do czasu kiedy stałem się posiadaczem jabłko telefonu…
Śmiesznie, ale pamiętam dokładnie ten bieg. Zaraz po przylocie ze stanów, ubrałem się w biegowe wdzianka i poleciałem pobiec moje 5 km… no bo w końcu miałem już coś z GPSem co mi dokładnie powie ile przebiegłem I co się okazało? Ze biegałem 5.33 km … no nie może być – biegałem więcej jak myślałem … no i lepsze tempo w takim razie miałem… Ale nadal w moim bieganiu nic się nie zmieniło poza tym, że wrzucając sobie na twarzo-książkę posta ile przebiegłem, podawałem trochę bardziej dokładne dane, do których tak naprawdę nikt nie przywiązywał żadnej uwagi
Dwa miesiące później na trzydziestkę od przyjaciół dostałem swój pierwszy zegarek GPS. Nike Sports Watch. No nie powiem – jarałem się jak małe dziecko, a najbardziej mnie wkurzało to, że nie mogę pójść sprawdzić jak działa, bo wtedy na wyjeździe nie miałem ze sobą butów do biegania, nie mówiąc już o stroju (z perspektywy czasu brzmi to śmiesznie :))
I znów ta sama sytuacja – dokładnie pamiętam ten pierwszy bieg z zegarkiem. Powrót wieczorem, dokładnie 11 listopada – za oknem ciemno, zimno, śnieg a ja ubieram na siebie kilka warstw ubrań (tak… wtedy tak się ubierałem, bo przecież może być zimno …:)) i wyszedłem z Bartkiem i Maćkiem pobiegać – chwilę zajęło mi włączenie GPSa ale się udało i coś tam pokazywało, ale nawet na to nie zwracałem uwagi. Cieszyło mnie, że mogę sobie sprawdzić jak pobiegłem i pooglądać później to na kompie.
I tak biegałem sobie z moim sports watchem do maja, kiedy pobiegłem swój pierwszy półmaraton w Białymstoku – powiedziałem sobie wtedy, że jeżeli złamię 1:55 to kupię sobie porządny zegarek do biegania, a jeżeli uda mi się połamać 1:50 to kupię Garmina 910. Efekt był taki, ze pobiegłem w debiucie 1:51 więc na 910 teoretycznie nie zasłużyłem, ale dwa dni po biegu była promocja w USA gdzie udało mi się go kupić za mniej niż 610, którą chciałem kupić….
I tak stałem się dzieckiem GPS’a…
Zegarek przyszedł do mnie dokładnie w dniu, kiedy miałem zrobić swój pierwszy trening do maratonu. Wszystko idealnie się złożyło więc mogłem jak to sobie mówiłem porządnie trenować – kontrolować tempo, tętno, odległość – przecież to wszystko jest mi potrzebne do dobrego maratońskiego treningu W to co pokazywał zegarek święcie wierzyłem, no bo przecież ma GPSa, 7 satelit, kosztuje kupę kasy, to jak takie urządzenie może się mylić … do czasu.
Pierwszy raz lekko pogniewałem się na mojego garmina, równo rok temu na Biegnij Warszawo. Biegłem wtedy na złamanie 45 minut. Wszystko szło jak najbardziej ok, każdy kilometr zgodnie z założeniami – gdzieś na 9km kalkulacja – WOW będzie jeszcze lepiej – jak dobrze pójdzie to na mecie będę tak 44:20 … trener będzie zadowolony, ja będę zadowolony … i tu nale niespodzianka.
Zegarek pokazuje, że jest już 10 km, a tu do mety jeszcze 250 metrów … widzę ją daleko, na zegarku widzę swoje 44:20 … no nic pędzę – efekt całości był taki, że wbiegłem na metę w czasie 45:20… dlaczego? Bo nie klikałem LAPów…
MANUAL LAP – jest to go używaj…
Oczywiście na mecie mówiłem, że trasa była źle wymierzona, że za długa, że innym GPSy pokazują to samo … a prawda była taka, że po prostu dałem się nabrać GPSowi. To, że podczas swobodnych wybiegań zegarki automatycznie łapią wam lapy (czy jak kto woli po polsku okrążenia) to wszystko super – wiemy wtedy ile lecimy dany kilometr, ale już na biegi, w których biegniemy na wynik, polecam wyłączyć tą opcję i przerzucić się na łapanie lapów ręcznie – czy to przez wciśnięcie guzika, czy po prostu walnięcie w zegarek
Większość biegów jest oznaczona co kilometr, dzięki temu, łapiąc ręcznie międzyczasy będziecie mieli pewność, czy biegniecie zgodnie z założeniami i nie natraficie na niespodziankę na końcu trasy w postaci dodatkowych metrów. Płacąc za pakiet, płacicie za atest trasy, tak więc powinniśmy ufać temu, że ktoś tą trasę już porządnie zmierzył – a nawet gdyby wdarł się błąd to i tak wynik końcowy będzie według tego jak trasa jest wymierzona
Ale GPS pokazuje mi co innego …
Pisząc o dzieciach GPSa odnoszę się do tego, że gdzieś odkryłem w sobie bardziej doświadczonego biegacza. Biegacza, który w końcu jest w stanie mniej więcej ocenić jakim tempem biegnie, bez patrzenia na zegarek… .
Kiedy byliśmy na obozie biegowym w Szklarskiej Porębie, bardzo często biegaliśmy po reglach – bardzo fajnej trasie, oznaczonej kilka lat temu co kilometr. Ktoś zmierzył z przysłowiową linijką odległości i zaznaczył na drzewach poszczególne kilometry. Ale oczywiście mi i kilku innym osobom nie zgadzało się to z naszymi zegarkami. Co lepsze – między różnymi zegarkami były inne odczyty odległości, ale każdy był w swoim przekonaniu, że to jego zegarek pokazuje najlepiej, i że trasa jest źle oznaczona i jak my mamy tak biegać, jak ten kilometr jest o 100 metrów za długi a ten kolejny to jest w ogóle o 200 metrów za krótki. Jedyne osoby, które wierzyły w to, że te odległości są poprawne to Dorota i Łukasz, którzy regle znają jak własną kieszeń. No, ale przecież my biegający od zawsze z zegarkiem, z technologią wiedzieliśmy lepiej. Nie ufaliśmy osobom, które nie dość, że mają dużo większe doświadczenie od nas, to kilkanaście lat temu uczyli się biegać na wyczucie, a nie na to co pokazuje zegarek – po prostu kiedyś tych zegarków nie było….
Wtedy Dorota nazwała mnie dzieckiem GPSa, a mi teraz z perspektywy czasu jest głupio, że się wtedy kłóciłem. Dopiero po kilku treningach na miejscu, i kilku moich późniejszych wizytach na bieżni udało mi się zrozumieć, że zegarek i GPS to nie wszystko. Powinniśmy traktować to jako narzędzie pomocne w treningu, czy na zawodach, ale nie ufać mu bezgranicznie – bo zawsze to będzie obarczone błędem.
400m
Najlepiej jak zabierzcie kiedyś swój zegarek na wspólny bieg na stadion lekkoatletyczny. Bieżnia ma równo 400m – pod warunkiem, że biegacie po pierwszym torze. Pobiegajcie kilka kółek, łapiąc sobie międzyczasy, czy to co 200, czy co 400 metrów – są one dobrze oznaczone na stadionie i porównajcie z tym co pokaże Wam zegarek. Jak pokaże dokładnie 400m to tylko się cieszyć, macie szczęście, ale zapewne jedno kółko będzie miało 390 metrów, a drugie 408.
Bieżnia na stadionie jest też idealnym miejscem do nauki biegania równym tempem nie patrząc na zegarek. Jeżeli macie za zadanie zrobić np. tysiączki, co oznacza na bieżni dwa i pół kółka w czasie 5:00 to oznacza, że każde 100 metrów musicie biec w czasie 30 sekund. Bieżnia jest dobrze oznaczona i biegnąc możecie spoglądać na zegarek i wiecie, czy biegniecie za wolno, czy za szybko Po prostu co 100 metrów sprawdzamy – 30 sek, 1 min, 1:30, 2:00 i tak dalej Dzięki temu nauczycie się sami wyczuwać jakim tempem biegniecie. Mi się udało to po kilku wizytach, i teraz idąc na trening, wiem kiedy biegnę po 5:10, a kiedy po 4:30 nie patrząc na zegarek – oczywiście nie powiem dokładnie, czy jest to 4:32 czy 4:34, ale mniej więcej wiem na jakiej prędkości jestem.
A jednak … zegarek z GPS się przydaje …
Mimo, że namawiam do nauki samokontroli czasu i nie ufaniu do końca odczytom zegarka, to nadal zegarek z pomiarem tętna i GPSem jest bardzo dobrym przyjacielem biegacza i bardzo pomocny przy treningu, szczególnie dla początkujących biegaczy. Pytacie często z jakim zegarkiem biegam tak więc kilka zdań na temat dwóch zegarków, z którymi mocniej zaprzyjaźniłem się podczas treningów.
Tom Tom Runner Cardio
W ostatnim czasie, dzięki uprzejmości firmy Tom Tom, miałem okazję przetestowania dla Was zegarka Tom Tom Runner Cardio.
Pierwsze co rzuca się w oczy to wygląd zegarka – dla mnie najładniejszy jaki widziałem, ze sportowych zegarków i to co cieszy, to fakt, że można go mieć na ręce przez cały czas – niezależnie czy jestem na treningu, czy idę do pracy – mam na ręku mój sportowo-biegowy atrybut, który pokazuje, że jestem biegaczem
Drugą niewątpliwą zaleta zegarka, jest wbudowany w kopertę zegarka czujnik tętna. Będzie to bardzo przydatne dla osób, które nie lubią biegać z paskiem zakładanym na klatkę piersiową.
Muszę przyznać, że podchodziłem do tego rozwiązania z dystansem, w końcu jak jakaś wiązka laserowa może sensownie sprawdzić jakie mam tętno. Okazuje się, że może i wyniki jakie wskazywał zegarek były niemalże identyczne z tym co pokazywał drugi zegarek z paska.
Niestety zdarzało się, tak, że po jakimś czasie tętno nagle spadało do dość niskich wartości, albo rosło ponad moje tętno maksymalne, ale przez większość czasu odczyt ten działał poprawnie.
To nowoczesne rozwiązanie pomiaru tętna ma tylko jedno ale… W zimie korzystanie z pulsometru będzie niemożliwe przynajmniej dla mnie, w momencie, gdy zegarek zakładam na bluzkę czy kurtkę.
Zegarek bardzo szybko łapię satelity i jest to na pewno duża zaleta tego zegarka. Niekiedy szybciej łapał łączność, niż mój Garmin 910, który uchodzi na rynku za najlepszy pod tym względem, tak więc dla osób niecierpliwych do rozpoczęcia treningu, tom tom na pewno się sprawdzi
Co do dokładności pomiaru, to różniła się ona od tego co pokazywał Garmin i GPS w iPhonie, ale tak jak pisałem na początku – z tym możemy dyskutować, albo po prostu zaakceptować. Nie miałem jeszcze okazji biegu na zawodach z zegarkiem Tom Tom, żeby móc porównać, który jest dokładniejszy, ale porównując z trasami rysowanymi na mapmyrun.com na odcinku 15km miałem różnicę około 300 metrów co oznacza błąd na poziomie 2% więc nie znowu tak duży.
Po biegu, zawsze lubię przeanalizować sobie jak to wypadło – czy tętno było stabilne, jak rosło, ile biegłem który kilometr, i tu niestety zegarek TomToma zawodzi. Mimo bardzo fajnej zalety jaką posiada, a mianowicie możliwości synchronizacji za pomocą Bluetootha z iPhonem, nie można z analizy biegu za dużo wyczytać, no chyba, że chcemy się wczytać dokładnie w wykresy. Przyzwyczajony jestem do tego jak Garmin mi to pokazuje, gdzie mogę sobie obejrzeć każdy kilometr – tempo, tętno, przewyższenia, minimalne wartości, maksymalne – tu tego mi brakuje.
Dla kogo?
Zegarek ten, bardzo mi przypomina mi sports watcha nikeowego z którym biegałem jako pierwszym – nic w sumie dziwnego – tamten też był tom tomowy Posiada kilka wbudowanych opcji treningowych, które poprowadzą Cię czy to przez interwały, czy to przez trzymanie stałego tempa. Do wyświetlenia mamy do wybory trzy parametry, które sami sobie zdefiniujemy, a to wszystko zarządzane jest przez mini joystick
Jeśli zaczynasz swoją przygodę z bieganiem, masz trochę oszczędności (zegarek kosztuje ok. 1199 PLN) a jednocześnie chcesz mieć ładny zegarek, który będzie Ci towarzyszyć w pozostałych chwilach życia – to będzie to dobry wybór.
Stary dobry Garmin…
Na ręce podczas treningów i zawodów na co dzień jednak towarzyszy mi stary dobry Garmin. Tak jak zaprzyjaźniliśmy się ponad 1.5 roku temu, tak do tej chwili jest on moim stałym towarzyszem biegów. Niestety nie posiada on, jakby to powiedzieć – wbudowanej opcji zegarka, ale możemy sobie tak zaprogramować jeden z ekranów wyświetlania, żeby pokazywał godzinę … nadal jednak, jego koperta wygląda dość sportowo i mało wyjściowo
Zegarek ma w sobie pewnie tysiąc róznych możliwości i parametrów do wyświetlania, ja jednak używam tylko kilku – tempa chwilowego, estymowanego tempa na dany kilometr, czasu i tętna. Tyle – a w sumie płacimy za zegarek, który posiada pierdyliard różnych właściwości – z których po prostu później nie korzystamy.
Możemy sobie poprzez Garmin Connect zaprogramować dany trening, czy będą to przebieżki, czy tysiączki – zegarek będzie podobnie jak tom tom wibrować jeśli będziemy wychodzić poza założenia. Kiedyś z tym się bawiłem, ale później przestałem i po prostu używam stopera i manual lapa, o którym pisałem na początku.
Na pewno jest to dobry zegarek dla osób, które mają coś wspólnego z triathlonem, bo bardzo łatwo przełącza się pomiędzy dyscyplinami sportowymi, dzięki czemu nasza droga przez pływanie, rower i bieg będzie jeszcze łatwiejsza. Testowany zarówno na mojej, jak i doświadczonej rąsi trenera – da sie z tym modelem wygrywać zawody pół ironmana
Z zegarkiem czy bez…
To w końcu biegać z zegarkiem czy bez? Często pytacie, jaki model polecam i czy jest sens wydawania na to pieniędzy.
Większość z nas ma smartfony, a wraz z nimi takie aplikacje jak Nike Plus, Endomondo, miCoach i jeszcze można by tak wymieniać. Jeśli biegasz dla samego biegania – po prostu wychodzisz sobie czasami na pętelkę, czy dwie po osiedlu i chcesz wiedzieć ile przebiegłeś – a tak naprawdę nie musisz wiedzieć czy dany kilometr był 20 sekund wolniejszy czy szybszy, to nie ma sensu wydawania na zegarek kasy, a po prostu wsadzić telefon w kieszonkę i później wszystko będzie wiadomo – nawet te kalorie, co wszyscy chcą wiedzieć ile spalili (nie wiedzieć po co:)?)
Jak chcesz już zacząć się bawić w bieganie z planem treningowym, w bieganie, gdzie będziesz miał cel, którym będzie poprawa wydolności i wyników na ulicznych biegach to wtedy fajnie by było mieć coś na ręce, na co można spojrzeć, żeby się skontrolować. Tylko jedna sprawa – nie ma sensu sięgać po zegarki z najwyższej półki – po prostu płacić będziesz za funkcje, których pewnie nie będziesz używać… przynajmniej ja nie używam
To o co warto zadbać przy wyborze zegarka to to, żeby miał czujnik tętna (tzw. HR) i GPS. Widziałem ostatnio kilka zegarków po 500, z których jedne miały opcję pomiaru tętna a nie miały GPSa, inne z kolei miały GPS, ale już bez opcji z tętnem – na takie cacka nie ma sensu wydawać kasy – lepiej poczekać, uzbierać tych kilka stówek i dołożyć tak, żeby mieć coś sensownego, coś co pomoże Wam w analizie treningowej.
Jeśli macie jakiś zegarek z którym biegacie na co dzień, jesteście zadowoleni, albo i nie zapraszam do komentowania i dzielenia się swoimi doświadczeniami.
I pamiętajcie – żyjemy w XXI wieku, jesteśmy dziećmi technologii, dziećmi GPSa w przypadku biegaczy, ale postarajcie się czasem temu nie poddawać i biec tak jak sądzicie – na samopoczucie – to co pokazuje zegarek to tylko liczby, i może być tak, że raz pobiegniecie szybciej, raz wolniej, raz z wyższym, raz z niższym tętnem, dokładnie tą samą trasę – a jak zobaczycie na zegarku coś czego normalnie nie widzicie, to tylko bez sensu będziecie się zastanawiać … CO JEST NIE TAK?!
Wiem co mówię, sam przez długi czas bylem niewolnikiem zegarka i Dorota nazywając mnie dzieckiem GPSa miała wtedy rację. Na szczęście udało mi się z tego wyrosnąć i wejść na kolejny poziom biegowej mantry, czego i Wam życzę.